— Tato, oddaj mnie do domu dziecka… — wyszeptała dziewczynka, zalewając się łzami, patrząc na ojca-biznesmena. Wrócił z delegacji wcześniej niż planował i… zamarł w progu, wstrząśnięty tym, co zobaczył…

Codziennie około siedemnastej ten sam mężczyzna siadał na tej samej ławce w parku, tuż obok fontanny. Przynosił ze sobą termos z herbatą i gazetę, ale od kilku dni nie mógł oderwać wzroku od dziewczynki siedzącej naprzeciwko.

Mały Wania siedział pośrodku wielkiej kałuży i zadowolony klaskał w dłonie, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Krople rozbryzgiwały się w powietrzu, błyszczały w słońcu, a potem znowu spadały, mieszając się z błotem na jego spodenkach.

— Kiedy planuje pani oddać dług? — zapytała Ksenia, krzyżując ręce na piersi. — Jaki dług? — zdziwiła się Weronika Sergiejewna, odkładając na bok teczkę z dokumentami. — Pierwsze słyszę o jakimś długu!